Dziś miałem wrócić do Niepołomic na rowerze, a przy okazji zrobić sobie dłuższą przejażdżkę. Nie jeździłem od 14 października, przeszło 2 tygodnie, forma więc na pewno uciekła, mimo to planowałem dość ambitne warianty drogi. Pierwsza koncepcja była taka, żeby wjechać na Czyżyczkę a potem przez Sobolów, Niegowić, Suchorabę wrócić do domu. Trasa taka oznaczała sporo przewyższeń i dystans prawie 50 km, więc po dłuższych przemyśleniach stwierdziłem, że może być za ciężko. Opracowałem drugi, dłuższy ale praktycznie płaski wariant trasy. Planowałem jechać do Bochni, potem przez Gawłów, Cerekiew do Szczurowej, a następnie w zależności od formy, albo odwrót albo jazda jeszcze na drugą stronę Wisły do Koszyc i powrót przez Nowe Brzesko.
Na trasę ruszam około 13:15, jest słonecznie i ciepło, ale ta wycieczka jakoś nie za dobrze się dla mnie zaczyna. Ściągam szosówkę z dachu, wyciągam Garmina, patrzę a tu nie mam go gdzie zamontować - podstawka została przez Peugeocie:( No nic Garmin do kieszeni i drogę. Na początek podjazd pod Górny Gościniec w Łapczycy, niecałe 600 metrów o średnim nachyleniu prawie 11%, a w końcówce jest pewnie z 15% (do końca nie wiem bo Garmin w kieszeni). Jakoś wjeżdżam, ale z wielkim trudem, na szczycie fotka zabytkowego kościoła i jazda do Bochni. Od samego początku czuję, że moja forma wyraźnie zapadła w sen zimowy, ledwo podjechałem pod górkę, ciężko oddycham, chłodne powietrze kłuje mnie w płucach. Teraz na szczęście w dół, przejeżdżam przez Bochnię i kieruję się na Krzeczów, a potem odbijam na Gawłów. Krótki postój robię pod cmentarzem wojennym w Krzeczowie, a potem 5 km pod cmentarzem w Gawłowie. Tu stoję trochę dłużej, patrzę na GPS żeby sprawdzić dalszą drogę i stwierdzam, że niestety nie odpaliłem GPS i nie rejestruje on parametrów trasy, nie dowiem się więc jakie tętno miałem przy podjeździe na Górny Gościniec:( No nic włączam GPS i jadę dalej na Cerekiew, tempo w okolicach 27-28 km/h, miejscami jest kiepski asfalt, więc trzeba trochę zwolnić. Niestety nie jedzie mi się za dobrze, czuję nogi, bolą, do tego siedzenie znów wydaje mi strasznie twarde, ale już zacząłem się przecież do niego przyzwyczajać.
Przejeżdżam przez Cerekiew i Wrzępie, kieruję się na Strzelce Wielkie, jadę niestety pod wiatr i moje tempo jazdy wyraźnie siada. Po 30 km zatrzymuję się pod drewnianym kościołem w Strzelcach Wielkich, nagle słyszę, że dzwoni telefon, wyciągam, patrzę a tu 7 połączeń nieodebranych. Dzwoniła żona, że nie wziąłem ze sobą kluczy do domu, zonk, muszę się wrócić, więc mój dzisiejszy plan wycieczkowy padł.
Wracam do Łapczycy, staram się wybrać inną drogę, jadę przez Wrzępie (inną drogą) dalej przez Okulice, Ostrów Szlachecki, wyjeżdżam w Gawłowie, ale zaraz odbijam na Krzyżanowice i dalej przez Proszówki do Bochni. Mniej więcej na 40 km zacząłem mieć dość jazdy, tempo spada, jadę wolno, nogi bolą mnie coraz bardziej. W Bochni jeszcze zamknięty wiadukt i jakieś 300 metrów po szutrze:(, a potem zaczynają się podjazdy. Kręcę sobie wolniutko pod górę i coraz większym zaniepokojeniem obserwuję zachodzące słońce. Kurtkę musiałem ubrać już we Wrzępi, ale teraz robi się coraz chłodniej.
O godzinie 16:04 jestem w Łapczycy, więc punkcie startu, na liczniku prawie 60 km, jestem bardzo zmęczony, a tu do domu jeszcze jakieś 18 km. Biorę kluczę i o 16:09 ruszam w dalszą drogę. Na początek znów podjazd do Chełmu. Znów kręcę powolutku pod górę, w Moszczenicy pod Kurhanem zakładam pełne rękawiczki i komin na szyję, słońce zaszło, szarówka, lampki pracują już od Łapczycy. Teren robi się łatwiejszy, przyspieszam. Szybko pokonuję fragment po drodze 94, skręcam na 75 i wskakuję na chodnik, tempo spada, ale jest zdecydowanie bezpieczniej. W Targowisku odbijam na Szarów, znów podjazd pod kościół w Szarowie i potem jeszcze kawałek pod OSP w Dąbrowie. Dalej zaczynają się zjazdy, na zjazdach marzną mi kolana, nogi bolą, ledwo jadę. Dalej przejazd przez Staniątki, już całkiem po ciemku przez las, następnie Aleja Dębowa, Piękna, Cmentarna i jestem pod domem moich rodziców, uff już na szczęście koniec - jest godzina 17:02.
Przejechałam dziś 77 km na szosówce, w dość słabym tempie, a przyjeżdżam skrajnie zmęczony:( Formy już nie ma, trzeba będzie chyba kończyć sezon, może jeszcze kilka przejażdżek na dystansie nie większym niż 20 km, przynajmniej jeden wyjazd w grudniu, żeby zaliczyć wycieczki rowerowe w każdym miesiącu tego roku i koniec, bo formy już nie ma.