Pierwszy etap Galicja Orient w którym wystartowałem z Krzyśkiem okazał się niestety wielką porażką. Chyba źle zaplanowaliśmy trasę i w rezultacie strasznie się zmęczyliśmy osiągając marny wynik czyli 11 zaliczonych punktów na 18. Nie zaliczyliśmy między innymi 3 punktów trasy piknikowej, które mieliśmy po drodze do bazy na które po prostu zabrakło nam czasu. Na metę wpadliśmy tuż przed 18:00 ledwo mieszcząc się w limicie czasu - klęska:(
W zasadzie mieliśmy startować na trasie piknikowej, ale organizatorzy twierdzili, że to ma być trasa wybitnie dla początkujących do tego tylko jednodniowa, a my mamy w końcu już pewne doświadczenie w jeździe na orientacje. Dodatkowo okazało się, że na trasie piknikowej, nasz team będą reprezentować Wojtek z Anetą, więc podjęliśmy decyzję, że jedziemy trasę pucharową. Okazało się, że trasa piknikowa wcale do takich łatwych nie należała i pewnie była to trasa właśnie na nasze możliwości, natomiast trasa pucharowa okazała się strasznie wymagająca i możliwa do przejechania tylko dla najlepszych - których zresztą na starcie nie zabrakło.
Do bazy rajdu przy plantach w Bochni dojechałem sobie na rowerze, więc już przed startem miałem niezłą rozgrzewkę z 10% podjazdem pod górny kościół w Łapczycy. Start nastąpił dokładnie o godzinie 10:00, pierwsze wrażenie jest zimno. Na szybko planujemy pierwsze punkty trasy i w drogę. Na początek punkt nr 2 w pobliżu budynku koła łowieckiego przy drodze na Pogwizdów, wiem jak jechać więc prowadzę, ostry podjazd na wyjeździe z miasta na którym wyprzedza nas jeden z faworytów - Z. Mosoczny. Potem zjazd, tuż przed siedzibą koła łowieckiego wjazd do lasu i po chwili podbijamy 2.
Ścieżką dojeżdżamy do asfaltu, a po chwili wjeżdżamy na drogę 965. Plan miałem taki, że tą drogą dojadę do Kopalin, a następnie skręcę w kierunku punktu nr 3. Plan był dobry, ale niestety dałem się trochę podpuścić zawodnikowi, który skręcił na Kurów, pomyślałem sobie, że może ma rację i tędy będzie bliżej. Niestety to był błąd, zjechaliśmy mocno w dół, potem musieliśmy się mocno wspiąć, a na końcu okazało się, że ścieżki do punktu od tej strony nie ma:( W rezultacie musieliśmy pokonać kilkaset metrów z buta przez las i między czasie na punkt wpadła cała grupa zawodników, która podjechała od góry (tak jak zamierzałem na początku).
Już na początku zostaliśmy w tyle, po czym popełniliśmy kolejny błąd. Z punktu 3 chciałem jechać na 4 znaną mi drogą przez Las Kopaliński i następnie szlakiem zjechać do 4, ale potem nagle postanowiłem najpierw jechać na zamek w Nowym Wiśniczu - czyli na punkt nr 5. Punkt 5 zdobyliśmy szybko i bez większego bólu, ale teraz z kolei musieliśmy jechać na 4. Droga na Olchawę była jeszcze w miarę bezproblemowa choć znacznie dłuższa niż sądziłem, ale podjazd do punktu nr 4 okazał się dość trudny. Sam punkt na szczęście zlokalizowaliśmy szybko i popędziliśmy tą samą drogą w dół. Sporo osób wdrapywało się na ten punkt podobnie jak my, ale potem okazało się to mimo wszystko kiepskim wariantem.
Przelot w kierunku 10 szybki i po płaskim, ale sam dojazd do punktu już trudniejszy, mimo wszystko poszło nam też dość szybko. Jednak teraz czekał nas punkt nr 9 (u zbiegu potoków - w pobliżu rezerwatu Kamień Grzyb) - dokładnie wiedziałem, gdzie znajduje się to miejsce bo byłem tam tydzień wcześniej na wycieczce, ale drogi od tej strony nie znałem. Podczas przeprawy między Królówką a Leksandrową musieliśmy pokonać ciężki i dość długi podjazd, który dał nam mocno w kość. Na dodatek do samego punktu, też próbowaliśmy sobie drogę uprościć i rezultacie zaliczyliśmy kolejny spacer tym razem przez łąkę z metrową trawą.
W naszym wariancie trasy, jak nic pasowało z punktu 9 ruszyć najkrótszą drogą przez las koło Kamienia Grzyba, jednak wiedziałem doskonale, że będzie to mocno pod górę czyli z buta. Dość mocno zmęczeni doszliśmy do Kamienia Grzyba i zarządziliśmy przerwę regeneracyjną (na licznikach dopiero 30 km i 6 punktów zaliczonych). Po krótkiej przerwie dojechaliśmy do drogi na Połom Duży i po krótkim podjeździe byliśmy w Połomiu. Jeszcze kawałek do góry drogą 965 i zjazd w kierunku Muchówki.
W pewnym momencie na zjeździe mieliśmy odbić w prawo w ścieżkę w kierunku punktu 11, ale ścieżka była na tyle niewidoczna, że ją przejechaliśmy. Po chwili dostrzegliśmy błąd i wjechaliśmy gdzie trzeba. Najpierw jechało się całkiem dobrze, niezła droga w dodatku w dół, ale potem nasza ścieżka zamieniła się w błotną masakrę, a w końcu skończyła się na potoku. Na szczęście po krótkiej przeprawie przez chaszcze i przez potok znaleźliśmy jej ciąg dalszy:) W pewnym momencie dojechaliśmy nawet do dość fajnej kapliczki, zagubionej po środku niczego, a po chwili wjechaliśmy na punkt 11. Na szczęście sam punkt zauważyliśmy od razu, choć był trochę przyczajony. Jak się okazało punkt był chyba w najniżej położonym miejscu w okolicy, więc żeby się wydostać do drogi musieliśmy się wspiąć. Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie dostać się do drogi Królówka - Muchówka, pomysł był dobry, nawet ścieżka pod górę była, ale było tak stromo, na podatek po łące, że większość trasy pokonaliśmy z buta.
Potem krótki zjazd i byliśmy w centrum Muchówki, skąd odbiliśmy w prawo w kierunku Łąkty. Przed stacją benzynową skręciliśmy w ścieżkę między polami, która zaprowadziła nas w pobliże 12. Sam punkt wskazali nam dobrze znani nam rywale z rowerowanie.pl - dziękujemy:) Tak więc 12 bez problemu, ale dalej popełniliśmy niestety mega błąd. Już w zasadzie od dłuższego czasu myślałem nad tym, że 12 powinna być naszym ostatnim punktem na południe i żeby właśnie z niej zrobić odwrót, ale poszło nam z nią dość szybko, na dodatek na 13 miał być bufet, więc postanowiliśmy jechać jeszcze tam. Na początek przeprawa przez las i górę Rakowiec, czyli najkrótszą drogą do Rajbrotu.
Ścieżkę wybraliśmy właściwą, ale większość drogi była do pokonania niestety z buta. Za cmentarzem wojennym nr 303 w Rajbrocie odbiliśmy skrótem w lewo, ale jak to bywa ze skrótami, zamotaliśmy się trochę i straciliśmy ładnych kilka minut. Na dodatek zjechaliśmy dobre kilkadziesiąt metrów w dół na wysokość mniej więcej 300 metrów npm, patrzymy na mapę a przed nimi mega podjazd, sam punkt nr 13 jest pobliżu szczytu Rogozowa 536 m npm. Patrzymy na zegarek, a tu zostały nam już tylko 3 godziny, podejmujemy, więc decyzję, że rezygnujemy z 13 i jedziemy na Lipnicę Murowaną. Gdybyśmy tą decyzję podjęli na pkt 12 to zyskalibyśmy na pewno 20-30 minut.
W Lipnicy Murowanej przerwa pod sklepem na uzupełnienie zapasów picia. Przed nami punkt nr 14 - Duchowa Góra. Dojazd niestety ciężki, najpierw ścieżką mocno pod górę, a w końcu decydujemy się zostawić rowery i ruszyć na poszukiwania na piechotę. Szukanie skały na szczycie zajmuje nam dobre kilkanaście minut, w końcu znajduję punkt i podbijamy. Wracamy w dół, czasu robi się dramatycznie mało po drodze do bazy mamy jeszcze 5 punktów do tej pory zaliczyliśmy dopiero 9, wszystkich nie zrobimy, postanawiamy spróbować zaliczyć 15, 8, 6 i 1 a 7 opuścić.
Jedziemy na 15 drogą 966, niestety tuż za Lipnicą Murowaną wyskakuje nam mega podjazd, podjeżdżamy, ale Krzysiek ma już dość i coraz wyraźniej zostaje w tyle. Sama 15 okazuje się dość prosta, trafiamy tam z 3 innymi zawodnikami i zaliczamy punkt bez problemu. Dalej jedziemy ścieżką za czerwonym szlakiem do Gosprzydowej. Najkrótsza droga do bazy i tak prowadzi przez punkt nr 8, trochę wspinaczki ale punkt w sumie zaliczamy bez problemu. Jednak już widać, że na więcej nie mamy czasu:(.
Zjeżdżamy do Chronowa, w pobliżu pkt 7 (Skałki Chronowskiego), ale brak czasu. Pędzimy asfaltem przez Kobyle na Stary Wiśnicz. Tu się rozdzielamy, Krzysiek podejmuje decyzje, że nie jedzie II etapu, więc ja jadę do przodu, żeby zdążyć przed 18:00 na metę. Chwilę myślę jeszcze czy nie jechać na 1, ale dzwonię do organizatorów i dowiaduję się, że za każdą minutę spóźnienia doliczają 20 minut kary, więc nie opłaca się ryzykować. Jadę przez Stary Wiśnicz i Kopaliny, podjazdy już strasznie mnie męczą, zaczynają mnie łapać skurcze. Wyjeżdżam na drogę 965 i pędzę na Bochnie, do bazy dojeżdżam o 17:45. Krzysiek wyraźnie się zmobilizował jak został sam i jest na mecie o 17:53. Czy 15 minut zapasu wystarczyło by na zaliczenie 1, a może 7 w Chronowie, tego już się nie dowiem.
Na mecie spotykamy Wojtka i Anetę - wygrali piknikową - gratulujemy:) po chwili odbierają medale, robimy więc jeszcze małą sesję. Ja muszę jeszcze dojechać do domu na rowerze na podjeździe czuję ból w całych noga, ale jakoś daję radę.
Wyniki widzę, na drugi dzień rano jestem 26 na 44 zawodników na trasie pucharowej, Krzysiek 27, za nami w kilku minutach jeszcze 4 zawodników. Niektórzy przyjechali po czasie i mimo iż zaliczyli więcej punktów to dostali wysokie kary i są za nami. My w sumie zaliczyliśmy 11 z 18 punktów, dwa punkty za 90 minut i 9 za 60 minut suma kar za opuszczone punkty 9:30 mój łączny czas to 17:15, Krzyśka 17:23. Nie jestem specjalnie zadowolony, popełniliśmy zbyt dużo błędów, za późno podjęliśmy też decyzję o odwrocie do bazy i rezultacie po drodze do bazy zostały 3 punkty, których nie zaliczyliśmy, a przynajmniej 2 z nich powinniśmy byli zrobić.
Drugiego dnia miałem jechać sam do tego czułem dość spore zmęczenie, więc raczej na jakieś odrabianie start nie mam co liczyć.