Mieliśmy w planie niedzielną wycieczkę rowerową do Borku i mimo iż niebo było dość mocno zachmurzone to postanowiliśmy jechać. Na początek oczywiście podjazd pod Górny Gościniec - poszło dość ciężko po przeszło tygodniowym okresie bez roweru, potem do Bochni i dalej już raczej po płaskim. Przejechaliśmy przez Krzeczów i Borek aby dojechać do Centrum Aktywnego Wypoczynku Borek. Niestety w ośrodku pocałowaliśmy klamkę, centrum było zamknięte a za chwilę miało przyjechać wesele. Nie pozostało nam nic innego jak wracać do Bochni. Po drodze przez Borek zaczął nas doganiać jakiś gość na góralu, mnie wyprzedził ale moja żona nie chciała się dać wyminąć i ruszyła z kopyta do przodu. Ja chwilę siadłem gościowi na kole, miał budowę ciężarowca, umięśnione nogi i szerokie bary, jechał na średniej klasy góralu na najtwardszym przełożeniu osiągając prędkość około 22-24 km na godzinę. Moja żona odjechała trochę do przodu, więc wyprzedziłem \"ciężarowca\" i ją dogoniłem, ścigaliśmy się z gościem do Krzeczowa, odstawiliśmy go na jakieś 300 metrów, a potem on musiał gdzieś skręcić lub się zatrzymać bo jakoś znikł nam z oczu.
W Krzeczowie odwiedziłem jeszcze cmentarz wojenny z okresu I wony nr 315, a potem pojechaliśmy do Bochni. Zatrzymaliśmy się na plantach, gdzie zjedliśmy lody, a potem ulicą Karosek, obok cmentarza św. Rozalii i dalej przez Osiedle Niepodległości wyjechaliśmy na Górny Gościniec, którym dojechaliśmy do górnego kościoła w Łapczycy. Moja żona postanowiła jechać do domu przez Moszczenicę, więc zjechaliśmy w dół, a potem drogą obok kopalni dojechaliśmy do mety. Wycieczka nie do końca udana, bo planie były odwiedziny w Borku, ale jechało się dobrze. Ponieważ wróciliśmy przed czasem to zdążyłem jeszcze obejrzeć ostatni etap Tour de France, który wygrał Cavendich a cały tour Wiggins.