Ostatni dzień wyprawy, to typowa szybka dojazdówka do domu. Co prawda w tym roku miałem się nie spieszyć i spokojnie, powoli przejechać ten ostatni odcinek, ale znowu coś wypadło i trzeba było się spieszyć.
Z Olkusza ruszyłem około 7 rano, przejechałem przez Sułoszową, Pieskową Skałę i dojechałem do Ojcowa. Potem jazda Doliną Prądnika i przez Kwietniowe Doły i Giebułtów. Jechało się bardzo fajnie, przypominały się stare czasy, gdy dość często jeździłem tym szlakiem, aż tu nagle na wysokości Zielonek, na środku szlaku wyrosła mi jakaś fabryka, objechałem ją, ale zaraz się przekonałem, że może być problem z dalszą jazdą po szlaku, bo budują w tym miejscu obwodnicę i nie byłem pewny czy droga po dawnym szlaku jeszcze istnieje. Ostatecznie zdecydowałem się zjechać do centrum Zielonek i dojechać do Krakowa drogą. W Krakowie trochę się zakręciłem, ale ostatecznie dojechałem pod Galerię Krakowską. Chwilę rozważałem powrót pociągiem, ale musiałbym trochę zaczekać na pociąg, więc postanowiłem, że lepiej będzie wrócić jednak na rowerze.
Dojechałem do Wisły i WTR dotarłem do domu.
Wyprawę ostatecznie zamknąłem dystansem 389 km, całkiem sporo, zwykle na wyprawach do Częstochowy robiłem w okolicach 350, ale jazda szlakiem OG zrobiła swoje. Przewyższenie prawie 3900 m, oczywiście wiele więcej wyszło na szlaku do Częstochowy, choć na Jurze swoje podjechać trzeba zawsze, bez względu na wybór trasy. Wyprawa się udała, choć szkoda tego deszczu pierwszego dnia, których mocno utrudnił mi pokonanie najtrudniejszego odcinak na szlaku.