Wstałem w niedzielę rano po zawodach, w zasadzie z myślą, że podjadę sobie 30 km do Częstochowy i wrócę do domu pociągiem. Znów pogoda miała być lipna, a ja byłem mocno zmęczony.
Jednak patrzę, a to jest całkiem ładnie i nawet słonecznie, pomyślałem więc, że pojadę jednak w kierunku domu, a jak pogoda coś się popsuję to od Miechowa, pojadę dalej pociągiem. Ruszyłem i od samego początku, poczułem, że będzie ciężko, byłem bardzo mocno zmęczony, na dodatek coś bolała mnie noga. Jak się później okazało nabawiłem się kontuzji stawu skokowego.
Pojechałem na Niegową, a dalej przez Mirów na Włodowice, tam odbiłem na Morsko i dalej w kierunku na Pilicę. Jechało mi się dość ciężko, ale nawet sobie pomyślałem, że może nie będzie tak źle i może nawet dojadę do domu. Niestety zabawa skończyła się Pilicy, zaczęło lać. Chwilę czekałem, ale trzeba było jechać dalej, więc do Żarnowca jechałem w deszczu. Dalej było w miarę, ale przed Miechowem, znowu zaczęło lać, stwierdziłem, dobra do Miechowa i pociąg. Wjechałem na dworzec, a tu zonk, w tych godzinach, pociągi nie jeżdżą, jest zastępcza komunikacja autobusowa, więc nie było innego wyjścia, jak jechać dalej w deszczu.
Gdzieś za Słomnikami padać przestało, ale ja byłem już skrajnie zmęczony. W Marszowicach ledwo wyjechałem pod górkę, potem jeszcze Luborzyca i dalej już na szczęście raczej w dół. Jakoś wymęczyłem do domu, ale w zasadzie padłem.
Wycieczka weekendowa niestety nie była taka jakiej oczekiwałem, a mogło być tak pięknie, wystarczyło by żeby pogoda była taka jak w sobotę.