W niedzielne popołudnie moja żona i córka poszły na grilla do burmistrza, a ja pojechałem na rower.
Wybrałem szosę z zamiarem pojechania do Proszowic, ale jak się ukazało, wybrałem taką trasę, że miejscami na szosie było ciężko. Na początek za mostem w Niepołomicach skręciłem na wał, kawałek szutrem, przeprawa przez rzeczkę i jestem w Pobiedniku Małym. Niestety asfalt przez wieś zmasakrowany, robią kanalizacje, i coś im kiepsko idzie, więc prędkość niska.
W końcu jednak dojechałem do szosy na Sandomierz i po chwili skręciłem na Tropiszów. Tu już asfalt elegancki, ale niestety było na nim sporo naniesionego błota z okolicznych pól, więc dalej nie jechało się za dobrze. W końcu postanowiłem pokombinować z drogą, czyli nie pojechałem jak zwykle na Posadzę, tylko jakimiś bocznymi drogami między polami (na szczęście asfaltowymi - choć z błotem na drodze) przebijałem się w kierunku Proszowic. Koniec końców dojechałem na miejsce, ale nie było chyba krócej, a już na pewno nie było łatwo bo suma przewyższeń wyszła całkiem spora.
W rynku w Proszowicach, zrobiłem przerwę na lody i po przerwie ruszyłem już bez kombinowania, drogą powiatową do Nowego Brzeska. Droga do Brzeska poszła mi całkiem sprawnie, mimo iż musiałem trochę podjechać. W Nowym Brzesko przejechałem przez rynek, bez zatrzymywania i od razu ruszyłem dalej. Przejechałem przez most i WTR ruszyłem do Niepołomic.
Jechałem na dość twardym obrocie z prędkością powyżej 30 km na godzinę. Gdy dojeżdżałem do Niepołomic, to zadzwoniłem do żony, żeby skołowała mi jakąś kiełbaskę z grilla u burmistrza. Jednak gdy dojechałem do rynku, okazało się, że po kiełbaskę trzeba stać chyba ze 2 godziny, więc zrezygnowałem i pojechałem do domu.
W sumie wyszła mi całkiem fajna wycieczka, do Proszowic trochę wolniejsza i bardziej gravelowa, później już stricte szosowo i dość szybko.